Czesław Michniewicz zrealizował cele, które stawiał przed nim PZPN na sezon 2022, ale i tak został zwolniony przez Cezarego Kuleszę i nie będzie w przyszłym roku prowadził Biało-Czerwonych. Patrząc tylko na wyniki, można się zdziwić, bo nasza reprezentacja awansowała wszak do fazy pucharowej MŚ i nieźle poradziła sobie wiosną. Ale nie można zawężać spojrzenia tylko do tego, z kim i jak nasz zespół, wygrał przegrał czy zremisował.
Odejście selekcjonera ma głębokie podłoże, a w całym zamieszaniu możemy wyróżnić cztery filary takiej, a nie innej decyzji prezesa PZPN. O co poszło?
O niezadowoleniu piłkarzy z metod pracy Czesława Michniewicza i ultradefensywnej taktyki mówiło się już jesienią, a podczas ostatnich meczów Ligi Narodów na taki sposób gry narzekał Robert Lewandowski. Nie wprost, ale jasno dał do zrozumienia, że nie podoba mu się to, jak nasz zespół gra. Niestety ma mundialu niewiele się zmieniło, a eksperci wytykali palcem nasz zespół, co na pewno nie podobało się piłkarzom.
I już w Katarze Czesław Michniewicz stracił szatnię, a to najpoważniejszy grzech. Głośno swoje niezadowolenie wyrażali Piotr Zieliński oraz Robert Lewandowski, a zespół miał wpłynąć na selekcjonera przed meczem z Francuzami, by zagrać odważniej i bardziej ofensywnie. Po turnieju selekcjoner udzielał wywiadu za wywiadem, a jego kłamstwa rozwścieczyły piłkarzy. Interia przekazała, że to prezesa PZPN zadzwonił kapitan.
Robert Lewandowski miał przekazać, że zespół nie chce już pracować z obecnym szkoleniowcem. "Prezes PZPN odebrał niepokojący telefon. Jak ustaliliśmy, zadzwonił Robert Lewandowski. Kapitan kadry w imieniu drużyny miał przekazać Kuleszy stanowisko zespołu, który po wydarzeniach z ostatnich tygodni nie wyobrażał sobie dalszej współpracy z Michniewiczem" – czytamy doniesienia Interii. Piłkarze grozili buntem, chcieli już zmian.
To kolejny kamyk do ogródka Czesława Michniewicza, dla którego 50 mln złotych od premiera Mateusza Morawieckiego to były "wirtualne pieniądze", a on tak naprawdę z nich zrezygnował i nie chciał. Sęk w tym, że to selekcjoner po meczu z Argentyną zebrał starszyznę drużyny w środku nocy, asystent Kamil Portykus miał zbierać numery kont od piłkarzy, a wszystko za plecami PZPN. Ten skok na kasę selekcjonerowi się nie udał, także za to zapłacił posadą. Kibice widzieli i słyszeli, ciężko nie być w tej sytuacji zażenowanym.
Selekcjoner w mediach bryluje, chyba że akurat obraża dziennikarzy i dzieli środowisko na swoich i obcych. A to zamienia wodę w wino, to kogoś obrazi i nazwie zgredem. Już wiosną zachowywał się skandalicznie, ale wtedy PZPN nie reagował. To teraz związek spija śmietankę po serii kłamstw i półprawd z ust Czesława Michniewicza, a kibice po mundialu czują się zrobieni w konia. Do tego wycofaniem grożą sponsorzy, a ogromny kryzys wizerunkowy trzeba będzie w 2023 roku przezwyciężyć w pierwszej kolejności. A Michniewicz? Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz kłamie. Tak jak w sprawie 711 połączeń...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz